niedziela, 30 października 2011

Jaka jest polska Kobieta.

 6. 10. 2011. w hotelu intercontinental w Warszawie odbyło się spotkanie pt. Przedsiębiorczość i niezależność polskich kobiet biznesu. 


  Prelegentkami tego spotkania były: Anna Tarnowa - kierownik Sekcji Badań i Analiz Państwowa Agencja Rozwoju Rrzedsiębiorczości, i Ewa Lisowska - doktor ekonomii, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie. Panie przestawiły statystykę i sytuacje kobiet w Polsce i na świecie. Wiele liczb, które przedstawiają problem, ale nie będziemy o tym mówić, gdyż to są tylko liczby i suche fakty. 


  Organizacja i prowadzenie spotkania było inicjatywą młodej kreatywnej kobiety biznesu Emilii Bartosiewicz, która jak sama powiedziała miała dosyć pracy w korporacji i założyła własna firmę i zajęła się organizacją spotkań biznesowych. Jak pracuje, miałam okazję widzieć właśnie na tym spotkaniu. Inicjatywą jej działania to pomoc kobietom, które są właścicielkami, bądź chcą założyć własną firmę. 


  Na tego typu spotkaniach można nawiązać kontakty, spotkać kobiety, które osiągnęły sukces i dzielą się swoimi doświadczeniami. Jedną z zaproszonych kobiet biznesu była Bożena Batycka. Kobieta bardzo piękna, elegancka i co najważniejsze zadowolona i szczęśliwa, świadoma swojego wieku. Opowiadała o swoim życiu i drodze do sukcesu, która nie zawsze była łatwa. Dążenie do niezależności finansowej zapłaciła osobistym szczęściem ale nie zrezygnowała z własnych marzeń i ambicji. 





  Myślałam wtedy o kobietach, którym mąż/parter przeszkadza w marzeniach, realizowaniu się i w drodze do sukcesu i niezależności finansowej. Jeżeli czytasz to i jest to dokładnie o tobie to nie rezygnuj z siebie dla kogoś, kto nie szanuje twoich potrzeb, pasji, zainteresowań, marzeń. Kto oczekuje kompromisów od ciebie i chce mieć pomoc domową zamiast partnerki. Nie potrafi cieszyć się z twoich osiągnięć. Idź do przodu, bo stanie w miejscu, to cofanie się. 


  Często wracam myślami i opowiadam, gdy mając 42 lata miałam poczucie zadowolenia z życia. Dzieci dorosłe (pod warunkiem, że wcześnie zostaje się mama tak jak ja), jestem już babcią, siedzę sobie w domu, posprzątane, nikt nie marudzi, kotka na kolanach, a ja relaksuję się ręczną robótką. Mój mąż patrzył na moje szczęśliwe życie z przerażeniem i w żartobliwy sposób wypowiadał swoje obawy. Niejeden mężczyzna na jego miejscu byłby zadowolony, ale nie on! 


  Mój entuzjazm z czekania na starość trwał na szczęście krótko i był jak uśpiony wulkan. Obowiązków coraz mniej, czasu wolnego coraz więcej i rutyna. Impulsywne osobowości jak moja, taka bezczynność - niszczy. 


  Mój start zaczął się pracą dla kogoś w kwieciarni i ujawnienie moich niesamowitych pokładów możliwości artystycznych. Kolejny zachwyt i zadowolenie nad moim ustabilizowanym życiem trwał aż rok. W tym czasie uznałam, że nie potrafię podporządkowywać się wymaganiom innych, że nie potrafię pracować, gdy mam ograniczenia, że nie nadaję się do grania drugich skrzypiec. Osoba o niskiej samoocenie po takim wniosku czuje się zdołowana. Ja natomiast po kilku miesiącach kryzysu i dzięki mężowi postanowiłam, otworzyć swoją kwieciarnię. Ochy i achy nad moimi bukietami i dekoracjami w całym miasteczku trwają do dziś, jednak kilka czynników złożyło się na niepowodzenie i upadek mojego pierwszego biznesu. Mój kolejny pomysł na szkołę stylizacji i wizażu, pochłaniał coraz więcej czasu, co spowodowało zaniedbanie kwiaciarni. W końcu mąż powiedział, że dość dofinansowywania mego hobby - zlikwidowałam kwiaciarnię i wyjechaliśmy do większego miasta. 


  Każda zmiana w moim życiu nakręca mnie bardzo pozytywnie i to co było, podkreślam grubą kreską i jestem gotowa a NOWE. Tak było i tym razem. W między czasie szłam do przodu w kolejnej mojej pasji. Były momenty wolniejszego wzrostu, były też drobne porażki, które są wielkim bogactwem i doświadczeniem. Przez trzy miesiące pracowałam też w korporacji i dzięki temu całkowicie przekonałam się, że praca dla kogoś zupełnie mi nie odpowiada. 


  Moje horyzonty od tamtego momentu pozornego zadowolenia powiększają się każdego dnia. Żyję z wielkim rozpędem i mam jeszcze tyle pomysłów i marzeń. Tylko jedna myśl mi towarzyszy, która niepokoi - czy zdążę zrealizować wszystko! Liczy się to co zdążę i to jest ważniejsze. Jestem na etapie nadrabiania i WSZYSTKO MOGĘ A NIC NIE MUSZĘ. Mój mąż jest dla mnie wielkim wsparciem, choć czasami traci cierpliwość, to wiem, że mnie wspiera nawet wtedy, gdy popełniam błędy. Nie potrafiłabym być z kimś, kto by mi czegoś zabraniał i ograniczał. Największym szczęściem dla mnie jest robić to co kocham. 


  Nawiązując do wspomnianego spotkania, słuchałam wypowiedzi kobiet i każda ma swoją historię i drogę do sukcesu. Sukces każdej z nas może być inny i inaczej nazwany. Największym jednak sukcesem jest pokonywanie siebie, swoich ograniczeń, zahamowań i niegodzenie się na bylejakość życia. 


  Porażka to rezygnacja z marzeń i ucieczka od odpowiedzialności i ryzyka. Takie sytuacje wpływają na to, że nie każda kobieta chce zmienić swoje życie. Są też takie, które są zadowolone i rozumiem je doskonale, przecież taki moment "zastoju" miałam. Ja poszłam dalej i nadal chcę iść do przodu. Co Ty zrobisz, zależy tylko od ciebie. 


  Wiele mówi się o nierówności i dyskryminacji kobiet i w wielu przypadkach tak jest. Obawiam się, że dzisiejszy mężczyzna i jego naturalna pozycja jest bardziej zagrożona. Boję się że, role społeczne całkowicie się odwrócą co zakłóci całkowicie porządek i nasili się kryzys wartości i moralności. Jestem za naturalnym porządkiem jakim jest powołanie kobiety do macierzyństwa a mężczyzny zapewnienie bytu rodzinie. Jestem także za partnerstwem. Czy można to pogodzić - owszem można. 


   Od niedawna podjęłam współpracę z cudowną młodą kobietą - Małgosią. Małgosia to wyjątkowe imię. Każda Małgosia w moim życiu jest mi w jakiś sposób bliska. Małgosia to moja najlepsza przyjaciółka. Nowo poznana Małgosia także jest wyjątkowa i mamy wspólne projekty i nowe pomysły na współpracę. Jest właścicielką gabinetu kosmetycznego. 


/blog_illustrations/0000/1484/DSCN5130.jpg


niedziela, 23 października 2011

Zakupy z Małgosią

Sobota...

Z pewnym niepokojem zmierzałem w w stronę umówionego miejsca spotkania... Małgosia była chwilę przed czasem i już buszowała po sklepowych półkach. 


 W pierwszym sklepie byliśmy chyba najdłużej - mierzyliśmy koszule, bluzki, swetry, marynarki, spodnie - i wszystko wydawało mi się za ciasne.



 Cały czas po głowie kołaczą mi się słowa mojej doradczyni: "Piotrek - do tej pory chodziłeś w workach - normalne, że jak teraz ubierasz coś dopasowanego, to się dziwnie czujesz - kwestia przyzwyczajenia" - i częściowo miała rację.


Częściowo, bo koszule faktycznie były zbyt ciasne i krępowały mi ruchy. Po niemalże trzech godzinach mierzenia byłem strasznie zmęczony.

- oczywiście niczego nie kupiliśmy, ale stos rzeczy był dla nas zarezerwowany... przyszła kolej na buty.


 - w tym zakresie na szczęście poszło nam dość szybko - przy okazji sporo dowiedziałem się o tym jak dbać o buty, by służyły latami (cennymi radami dzieliła się zarówno Małgosia jak i   ekspedientka)



 - i tak został zapłacony pierwszy paragon.


 Obładowani siatkami udaliśmy się w stronę kolejnego sklepu - niestety spóźniliśmy się o kilka dni jeśli chodzi o wyprzedaże i wybór asortymentu w przystępnej cenie był znacznie ograniczony (koszule po 300-400 zł były poza moimi możliwościami).


 Niezmordowana Małgosia biegała pomiędzy sklepowymi półkami i co chwilę przynosiła mi kolejne rzeczy do mierzenia.



 - o połowie rzeczy nawet nie pamiętałem - miałem je wypisane na swojej liście - Małgosi lista nie była potrzebna.


Zakupiliśmy koszule (te były i dopasowane i dobrze się w nich czułem), spodnie, bluzki i marynarkę...



 Powrót do pierwszego sklepu i znowu płacenie - na szczęście nie za wszystkie odłożone rzeczy, a tylko wybrane, brakujące do kolekcji... i na szczęście już bez mierzenia..

Pozostało jedynie zakupić jeszcze jeansy - Małgosia szybko wytłumaczyła w sklepie o co nam chodzi i drugie mierzone spodnie okazały się strzałem w dziesiątkę... Zmęczeni, po prawie sześciu godzinach zakupów (a przynajmniej ja byłem zmęczony - a po Małgosi nie było tego widać) razem z operatorem Stasssiem udaliśmy się na zasłużone piwo/herbatę.
Po powrocie do domu okazało się, że wydałem prawie 2000zł - współlokator był nieco zaskoczony sumą, jednak po zaprezentowaniu tego co udało mi się nabyć stwierdził, że w sumie nie wydałem aż tak dużo, a kupione ubrania prezentują się naprawdę fajnie...
Razem z Małgosią zakupiłem:
buty skórzane - 2 pary
spodnie - 3 pary
bluzki białe - 2 sztuki
polówka
bluzki z długim rękawem - 2 sztuki
sweter
koszule - 2 sztuki
marynarka
szalik w kolorze fioletowym

i najważniejsze - wszystko ze sobą współgra, więc nie mam problemu z łączeniem poszczególnych części. Dodatkowo nabyłem wiedzę jak, gdzie i kiedy robić zakupy, aby w przyszłości samodzielnie móc dobrać sobie odpowiedni strój - czego wycenić się nie da. 

Reakcja znajomych była - zgodnie z oczekiwaniem Małgosi - pozytywna; wszyscy stwierdzili, że faktycznie pomoc stylistki to dobre rozwiązanie i naprawdę odpowiedni ubiór może dużo zmienić! Dlatego też polecam współpracę z Małgosią.

wtorek, 11 października 2011

Zmiana wizerunku Piotrka - cz.I

    Młody, wysoki  i szczupły – nie jeden mężczyzna chciałby takim być. Piotrek takim jest i wydawać by się mogło, że jest zadowolony ze swego wyglądu.  Poznając kogoś  na początku zwracam uwagę na wygląd -  u Niego dostrzegłam za duże ubrania. 
  
   Po bliższym poznaniu wydał mi się sympatycznym, otwartym, młodym mężczyzną, o chłopięcej urodzie. Ubrany był w dresową bluzę i dżinsy, co tym bardziej podkreślało jego młody wygląd.  Piotrek  zaproponował mi udział w swoich szkoleniach na temat sprzedaży,  więc chętnie przystałam na jego propozycję.  Na szkoleniu  wiele mówiłam o swojej pracy i preparatach, które sprzedaję. Piotrek zainteresował się i oboje dostrzegliśmy korzyści dla siebie.

  Nasza pierwsza rozmowa polegała ma zmianie błędnych przekonań Piotrka na temat jego za dużych ubrań. Uważał, że nosząc obszerne ubrania, chowa swoją, według niego zbyt szczupłą sylwetkę.

   Wrażenia Piotrka:
 "Małgosię poznałem w dość śmiesznych okolicznościach... jest to jednak temat na zupełnie inną opowieść - ważne jest, że od słowa do słowa postanowiliśmy współpracować - ja obiecałem pomóc Małgosi rozwinąć się sprzedażowo, a w zamian Małgosia zaoferowała mi pomoc w zmianie wizerunku... w międzyczasie zmieniliśmy warunki umowy - i za szkolenie rozliczaliśmy się na zasadzie succes fee, a za zmianę wizerunku obiecałem pomoc w promocji jej działalności (również pod warunkiem zadowolenia z usług)...

  Spotkaliśmy się w piątkowe popołudnie... Stasiu zgodził się udokumentować wszystko na swojej kamerze - co nieco podniosło u mnie poziom stresu... na szczęście profesjonalne podejście Małgosi i łopatologiczny sposób tłumaczenia wszystkiego, a także zdrowe oraz humorystyczne podejście sprawiły, że spotkanie przebiegło w przyjaznej atmosferze, a o kamerze nie myślałem nawet przez chwilę...

  W piątek zrobiliśmy analizę kolorystyczną - brzmi to dość dziwnie, zwłaszcza dla chłopaka z polibudy -


 ....a jednak nawet mi udało się złapać różnicę między kolorami letnimi, zimowymi, jesiennymi i wiosennymi - zwłaszcza, że wszystko było podczas tłumaczenia pokazywane - w sumie więc sam określiłem się jako kolorystyczne lato...

Czary mary.....

Piotrek uważnie słuchał, tego co mówiłam o kolorach.









Po ustaleniu jakie kolory do mnie pasują zajrzeliśmy do mojej szafy...
Małgosia była załamana...


Przegląd Szafy Piotrka nie trwał zbyt długo i mimo małej zawartości niewiele zostało.


 (co zauważyłem dopiero oglądając nagranie - podczas rozmowy w zgrabny sposób opowiedziała co do czego NIE pasuje)... jeden sweterek nadawał się do czegokolwiek (chociaż wymagał odświeżenia)...

 no i w ostateczności mogę dalej ubierać koszule - pod warunkiem, że będę je zakładał pod swetry (aby nie było widać, że są niedopasowane)...



   Lista zakupów była więc dłuuuga... jak dla mnie za długa... przed moją stylistką było więc trudne zadanie - z jednej strony kupić WSZYSTKO (i dobrać tak, aby wszystko do siebie pasowało, abym nie musiał się zastanawiać, czy na pewno dobrze wyglądam), z drugiej zmieścić się w określonym budżecie...

   Powiem szczerze, że nie wierzyłem, że uda nam się to wszystko kupić... a nawet jeśli, to nie przy zakładanym limicie...

Z pewnym niepokojem więc umówiliśmy się na sobotnie zakupy..."